czwartek, 23 czerwca 2016

Bieszczadzki spokój

Witajcie!

Jak już Wam wspominałam, w zeszłym tygodniu byłam na wycieczce szkolnej w Bieszczadach. Gdy wracałam autokarem do domu, uświadomiłam sobie, jak bardzo to miejsce na mnie wpłynęło.

Dlatego, dzisiaj chcę się z Wami podzielić moimi przemyśleniami z tego wyjazdu. Nie będzie to żadnego typu sprawozdanie czy plan rzeczy, które zrobiłam. To będzie (zapewne bardzo chaotyczny) zbiór luźnych myśli związanych z Bieszczadami.
Zacznę od tego, że bardzo powszechna jest opinia, iż Bieszczady to najpiękniejsze góry w Polsce. Muszę Wam przyznać, że się z nią
nie zgadzam. Owszem, Bieszczady to bardzo urokliwe miejsce, ale jak każde inne ma swój charakterystyczny klimat, który, nawiasem mówiąc, bardzo przypadł mi do gustu. Tatry także mi się podobają, jednakże są zupełnie inne, więc nie potrafię określić, które z nich są ładniejsze. Dlatego te dwa miejsca stawiam na równej pozycji, jeśliby rozważać, które jest "lepsze".
Teraz, skoro już się określiłam, mogę przejść dalej.
Muszę Wam powiedzieć coś niesamowitego, z czego nie zdawałam sobie sprawy, dopóki nie opuściłam Bieszczad. A mianowicie, to miejsce wywiera na mnie niesamowity wpływ. Pomimo zmęczenia czy niedogodności, byłam stuprocentowo spokojna i zrelaksowana. Nawet przez chwilę, nie myślałam o rzeczach, które zazwyczaj spędzają mi sen z powiek. Niczym się nie martwiłam. Nigdzie się nie śpieszyłam. Nie sprawdzałam co chwila godziny. Nie planowałam,  co będę robić później. Nie czułam, że cały czas muszę coś robić. Nic nie musiałam robić. Po prostu cieszyłam się chwilą.
 Zaczęłam sobie zadawać pytanie: "Dlaczego to miejsce działa na mnie w ten sposób?".
Po długim rozważaniu doszłam do jednego wniosku.
Powodem jest przyroda, a dokładniej wszechobecna zieleń, która koi nerwy, rozluźnia i łagodzi napięcia, odpręża po długiej pracy umysłowej (jaką bezsprzecznie jest nauka).
Może i brzmi to dosyć głupio, ale taka jest prawda.
Tyle, że na mnie nie oddziałują w sposób kolory sztuczne, np. pomalowane farbą ściany czy kolorowe przedmioty. Aby takie rzeczy się działy, muszę mieć kontakt z naturalnym środowiskiem.
 Tak samo wpływają na mnie weekendowe wyjazdy na wieś. Tam o wiele lepiej odpoczywam niż w mieście. Odprężam się i nie stresuję.
Myślę, że cały ten mechanizm może być powodem, przez który Bieszczady tak bardzo mi się spodobały.

Następstwem zrelaksowania się jest, przynajmniej w moim przypadku, oczyszczenie myśli.
O ileż łatwiej rozważa się problemy natury filozoficznej z "czystym" i otwartym umysłem?
To może być jeden z powodów, dla których ludzie przed podjęciem ważnej decyzji, wyjeżdżają do samotni lub obcować z naturą.
W moim wypadku, nie błysnął piorun oświecenia ani grom z jasnego nieba, ale znalazłam w sobie spokój, o który bym się nawet nie podejrzewała. Zaczęłam podchodzić do codziennego życia z większym dystansem. Oczywiście, wszystko następuje stopniowo. Nie jest tak, że już się nie denerwuję. Wręcz przeciwnie. Jestem (niestety) typem człowieka, który nie potrzebuje wiele do stresu. Jednakże zaczynam rozumieć, że nie zawsze muszę się wszystkim przejmować. Czasami wystarczy zrobić krok w tył i głęboko odetchnąć, i to wystarczy.
Widzicie, jak wiele może zmienić w człowieku jedna podróż?
To jest wręcz niewiarygodne!

Dzisiaj, coś innego, ale mam nadzieję, że się Wam podobało.

Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz